Tak -bez nas. Podobna sytuacja powtorzy sie jeszcze w Kambodzy i w Wietnamie ale o tym tu i teraz nie mozemy wiedziec. Hotelowy Wykonuje duza ilosc polaczen telefonicznych, odpala swojego tuk-tuka i ruszamy w pogon. Lapiemy go po okolo 30 minutach. Te male smieszne riksze Tuk - tuki moga osiagnac naprawde duza predkosc:) Pierwszy raz w Azji jedziemy lokalnym busem, ktory oprocz nas i jeszcze dwoch pasazerow jest pusty.
Dojechawszy na miejsce zaczynamy byc zli na ta deszczowa pogode. Dotychczas az tak bardzo nam nie przeszkadzala. Padalo glownie w nocy a dni byly sloneczne. Tu leje non-stop :|
Vang Vieng to mekka turystyczna przygotowana tak, aby kazdy z zachodu mogl zjesc pizze, stek, hamburgera popijajac piwem. Wiecej tu Europy niz Azji. W kazdym barze leci popularny serial "Przyjaciele". Wszystko po to aby europejczyk czul sie prawie jak u siebie. Tereny piekne, widoki cudne, ale zjadane przez turystow niczym wszechobecna pizza. Pozyczamy rowery i obczajamy miasto:) Troche zal nam tuubingu, z ktorego musimy zrezygnowac. Przez zlosc na czarne deszczowe chmury nie zrobiwszy oszalamiajacych zdjec, siadamy na balkonie i obmyslamy plan.
deszczowy Luan Prabang
okolice Luang Prabang
Dochodzimy do wniosku ze skoro juz ten deszcz leje, to trzeba wyciganac z niego tylko to co najlepsze i co widoczne jedynie w porze deszczowej. Wodospady. Na chwile zatrzymujemy sie w stolicy Laosu Vientiane. Rzucamy okiem na miasto, ogladamy zachod slonca odmawiamy kupna marihuany i zmykamy do Paxe.
W oczekiwaniu na busa udajemy sie do lokalnej knajpy. Spotykamy tu dwoch laotanczykow. Ich angielski ogranicza sie do powiedzenia Lao Beer, ktore zamawiaja dosc czesto. Nasz rownie skromny laotanski pozwala na podziekowanie za piwko. Dodatkowo starszy laotanczyk klaszcze w dlonie w rytm nastepujacego lyka. Nasi chwilowi przyjaciele konstruuja nam samoloty z pieniedzy rzucaja w nasza strone wiwatujac "Polandia! Polandia! Lao Lao!" Tak spedzamy 3 godziny, po ktorych slowa Lao Beer wypowiadane przez laotaczyka nabieraja juz amerykanskiego akcentu.
W oczekiwaniu na busa udajemy sie do lokalnej knajpy. Spotykamy tu dwoch laotanczykow. Ich angielski ogranicza sie do powiedzenia Lao Beer, ktore zamawiaja dosc czesto. Nasz rownie skromny laotanski pozwala na podziekowanie za piwko. Dodatkowo starszy laotanczyk klaszcze w dlonie w rytm nastepujacego lyka. Nasi chwilowi przyjaciele konstruuja nam samoloty z pieniedzy rzucaja w nasza strone wiwatujac "Polandia! Polandia! Lao Lao!" Tak spedzamy 3 godziny, po ktorych slowa Lao Beer wypowiadane przez laotaczyka nabieraja juz amerykanskiego akcentu.
impreza z lokalersami
powzne rozmowy o Lao Beer
W Paxe pozyczamy motor i ruszamy rownina Bolaven na wodospady. Zatrzymujemy sie na plantacjach kawy, stanowiacych pozostalosc francuskich kolonialistow, trafiamy na tylko jedna japonska grupe turystow, uciekamy pzed deszczem i omijamy zwierzeta luzem biegajace po drodze. Po calonocnych opadach przeprawiamy sie zalanymi drogami w poszukiwaniu opadajacej wody. Przez ubity, sliski grunt, pokonujemy najdluzsza przeprawe w stosunku do odleglosci (2 km w ok 40 minut skuterem).
krolewski transport
krzaki kawy
uroki pory deczczowej
ladne kwiecie
skrzynki na drzewie ???
bedzie pyszna kawaunia
slisko i penlo mrowkow
Rano udajemy sie na poludnie Laosu do Si Phan Don aby poleniuchowac na jednej z 4 tysiaca tropikalnych wysp (Co za wybor;)). Omijamy najwieksza z nich i lokujemy sie na Don Det.
Po dniu spedzonym na rowerach, zobaczeniu kolejnej wyspy, ciekawego wodospadu, wynurzajacych sie grzbietow delfinow, dochodzimy do wniosku ze nie wycisniemy z tego miejsca wiecej i najlepszym rozwiazaniem jest zaleganie z drinkiem na hamaku i oczekiwanie zachodu slonca. Wybieramy Happy Mohito, co okazuje sie tak mocnym diablem, ze pijemy go we dwoje. W konsekwencji Lukasz jest tak happy, ze wieczorem recytuje mi wiersze a w nocy majaczy po angielsku. Dla Lukasza to najprawdziwsza Asia Magc Trip.
Na wyspach spotykamy rodaka, ktory idac na wieczorne spotkanie z nami postanowil drugi raz tego dnia zawrzec nowa znajomosc. Jako ze zastala go noc a nieznajomy okazal sie bykiem, ktory tak ochoczo i energicznie podszedl do przedstawienia sie, ze az pobiegl za rodakiem, ten wiec nie tylko zasuwal w strone powrotna, lecz po tym ZAjsciu PIERwszy odDALAL sie do domu.
A mama powtarzala "Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomym".
W ten oto sposob poznajemy Cezarego, ktory bedzie nam towrzyszyl az do wietnamskiego Sajgonu.
Po dniu spedzonym na rowerach, zobaczeniu kolejnej wyspy, ciekawego wodospadu, wynurzajacych sie grzbietow delfinow, dochodzimy do wniosku ze nie wycisniemy z tego miejsca wiecej i najlepszym rozwiazaniem jest zaleganie z drinkiem na hamaku i oczekiwanie zachodu slonca. Wybieramy Happy Mohito, co okazuje sie tak mocnym diablem, ze pijemy go we dwoje. W konsekwencji Lukasz jest tak happy, ze wieczorem recytuje mi wiersze a w nocy majaczy po angielsku. Dla Lukasza to najprawdziwsza Asia Magc Trip.
Na wyspach spotykamy rodaka, ktory idac na wieczorne spotkanie z nami postanowil drugi raz tego dnia zawrzec nowa znajomosc. Jako ze zastala go noc a nieznajomy okazal sie bykiem, ktory tak ochoczo i energicznie podszedl do przedstawienia sie, ze az pobiegl za rodakiem, ten wiec nie tylko zasuwal w strone powrotna, lecz po tym ZAjsciu PIERwszy odDALAL sie do domu.
A mama powtarzala "Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomym".
W ten oto sposob poznajemy Cezarego, ktory bedzie nam towrzyszyl az do wietnamskiego Sajgonu.
w dorodze na jedna z 4000 wysp
chillout
happy mojito happy Lukasz
lubie pozowac do zdjec
rodem z Pruszcza Gdanskiego
foto z naszego okna
sauna na dworzu
jacuzzi w wodzie
chmury jak kominy
4000 wysp
lokalersi
ciezko bez bawola
lao/lao lao/lao lao lao -> jakże prosto idzie się dogadać ;)
OdpowiedzUsuńNajlepszego Łukasz ! stówka !