sobota, 29 października 2011

Wietnam part 1

Wietnam zaskakuje na kazdym kroku.  Ciagnacy sie przez caly kraj sznur plaz, ogromne biale i czerwone wydmy mieszajace sie ze soba, wodospady, krasowe gory, jaskinie, podziemne tunele, to tylko niektore z zapierajacych dech w piersiach darow natury. Lecz natura to nie wszystko.
Wietnam posiada tez cos dla spragnionych mocniejszych wrazen czyli dla nas:) To cos zwane jest  PRZYGODA!
 
W tym kraju sparalizowanym przez wojne trwajaca az 17 lat, tkwi potezna sila  gdzie azjatycka prawdziwosc, nieskazona jest jeszcze nazdyt turystka. Wietnamczycy sa przyjazni, dosadnie zwroca uwage jesli cos im nie gra,  krzyczac przy tym glosno. Tupna noga, klepna po ramieniu, aby pokazac kto tu teraz rzadzi. Przedziwne obiekty plywajace po wodzie, pelna tajemnic delta Mekongu, wodne marktety wprawiaja czlowieka w zaciekawienie.

 Nie mogac wiedziec o tym wszystkim, juz w Laosie zrodzil nam sie plan zakladajacy przyspieszenie naszej podrozy
Zalozylismy ze smigniemy przez Wietnam, przeznaczjac  na ten kraj zaledwie 2 tygodnie. Zabukolwalismy bilet Hanoi-Bangkok, nadajac tym samym tempa naszej wyprawie. 

 
plywajacy market

Po kilkugodzinnej przeprawie lodzia, czekamy na busa ktory ma zawiesc nas do Can Tho, pierwszej wietnamskiej
destynacji. Bus przyjezdza i w jednej sekundzie wszyscy wybiegaja z niego, w drugiej wszyscy musza do niego wsiasc. Kierowca wyrzuca poprzednie bagaze, wrzuca koelejne. Male wietnamskie ludziki krzycza przy tym niewspolmiernie do wzrostu.

 Cala akcja toczy sie okolo 2 minuty. Po co oni sie tak spiesza??? Pasazerowie musza wybiegac z busa jak chca wysiasc, bo ten staje na doslownie sekunde i odjezdza. Strasznie zabiegany ten Wietnam.

Tego samego dnia cala nasza trojka wynajmujemy lodke ze sternikiem na delte Mekongu, aby zobaczyc plywajacy market. Plywajacy market, to taki Zielony Rynek na Przymorzu tylko, ze na wodzie. Kazdy przyplywa z tym co ma i co chce sprzedac. Kroluja owoce i warzywa, choc nie brakuje innego asortymentu. Przez kilka godzin Mekong zamienia sie w plywajace Centrum Handlowe.

Sprzedaja mali pojedynczy handlarze z kilkoma  rybami w bambusowych lodeczkach, az po cale ogromne statki zaladowane niczym hurtownie. Do naszej lodzi podplywaja wietnamscy sprzedawcy  w charakterystycznych bambusowych daszkach, oferujacy goraca kawe. Caly rejs kilkakrotnie przerywaja gwaltowne, aczkolwiek krotkotrale urwania chmury. Jest naprawde ciekawie. Oprocz plywajacych sklepow, plywaja domy mieszkalne a prawdziwym hitem jest plywajaca stacja benzynowa. Gdyby jeszcze plywaly samochody i motory  dopelniloby to wizje wodnego miasteczka. Czad!
bohater drugiego planu i zycie za okularami



miejsca dla vipow

wschod sloneczny nad My Tho


plywajaca stacja benzynowa



no gdzie ci kupcy ???



wode ze statky zwyklo sie wylewac

W kolejnym etapie przeplywamy i przedzieramy sie przez zarosla, obserwujac piekno natury  rozkoszujac sie dzikoscia natury.

Podczas sniadania jestesmy swiadkami zabawnej sytuacji. Wietnamska kobieta aranzuje zareczyny dwojga mlodych podajac mezczyznie pierscionek zareczynowy, a kobiecie bransolete by wymienili sie nawzajem. Oboje zaskoczeni sytuacja odgrywaja scenke oswiadczyn.

Na statku wyglada to jeszcze bardziej komicznie. Wietnamka  Kolysze lodzia, przygotowuje bambusowe kwiaty i ozdoby, by mezczyna mogl ofiarowac wybrance. Usiluje tchnac uczucie u narzeczenstwa .Wszystko to w bardzo romantycznej scenerii.  Cala magia ulatuje jednak jak sie patrzy na tych dwoje. Zupelnie niewzruszeni i niezainteresowani soba chichraja  sie caly czas jak nastolatki. Ku rozczarowaniu wietnamki nie widac ani krzty uczucia.
Tym razem strzala amora nie trafila w ich serca i nie bedzie happy endu. Cala scenka wyglada przekomicznie.
 
dzikosc Can Tho

mezczyzna o szelmowskim usmiechu
Poraz setny pakujemy plecaki i udajemy sie do Vinh Long.
Obserwujemy Street dance, gramy w Zoske z wietnamami, jednym slowem stajemy sie czescia boiska. Niedlugo pozniej ladujemy w  My Tho. Nie ma tu zbyt wiele do roboty wiec lazimy po prostu i obserwujemy zwykle zycie mieszkancow.
Dodaj napis



w przepisach ruchu drogowego nie przewidzieli chodnikow dla pieszych

przyszla zagadac i nie powiedziala nic:)

street dance
Docieramy do Ho Chi Min City czyli dawnego Sajgonu. Ale tu Sajgon!!! Ruchu ulicznego nie da sie porownac z niczym. Trzeba by wyobrazic sobie ze na grunwaldzkiej w jednym momencie stoja wszystkie samochody z wszystkich parkingow z miasta plus dolaczyc wszystkie motory i skutery z calego trojmiasta. Na koniec popchnac to wszystko do przodu i niech jada! AA..koniecznie trzeba dorzucic troche pieszych  slalomem przechodzacych przez ten Sajgon na druga strone.

Na poczatku przerazeni tym poscigiem, z czasem zaczynamy go lubic. Zamieszkujemy na ostatnim pietrze Districtu 1 , zjadamy najlepsze Sajgonki w zyciu, wczuwamy sie w wietnamski klimat. Zaliczmay muzeum pozostalosci wojennych ( dawniej muzeum zbrodni amerykanskich),  koljena Katedre Notre Dame, lokalna impreze i cieszymy sie zyciem. Tak sie cieszymy tym zyciem i kupujemy tak duzo wybornych trunkow, zeby wspomoc wietnamska gospodrke, ze zasypiamy na autobus, na ktory dzien wczesniej kupilismy bilety:)

Tu zegnamy sie z kompanem naszej podrozy Cezarym. Ciekawe co czul tego dnia, gdy  usiadl w naszej ulubionej knajpie SAM...?  W pokoju, ktory dzielilismy razem zostal  SAM...? A gdy jak powiedzial "waz" nikt nie zwrocil na niego uwagi, bo byl SAM...? Jego przygoda juz sie zakonczyla, nasza musi toczyc sie dalej. Takze Won do Polskiego Piekla Cezary i do zobaczenia w nim wkrotce:)



sajgonski drapacz






dziury po bombach w trakcie wojny

zdjecie ze zdjecia

Notre Dame again

Louis Vittoun

Wietnamskie potwory rybne:)

Kolorowe sklepy


sobota, 15 października 2011

Kambodza za "one dolar"

 Dla niektorych Kambodza to kraj o niewiadomym polozeniu, tak maly, ze ciezko wyobrazic sobie gdzie wlasciwie sie znajduje. Wcisniety gdzies w Azji pomiedzy turystyczna Tajlandie i komunistyczny Wietnam, sprawia wrazenie zapomnianego. Przez dlugie lata Kambodza kojarzyla sie z bronia, przestepstwami, zamieszkami. Jednym slowem Kambodza znaczylo tyle co Wojna.

Wedlug naszych wyobrazen Kambodza byla po prostu biednym azjatyckiem krajem. 

Juz od granicy czujemy ze wkraczamy do ubogiego kraju. Pomimo, ze w teorii Kambodza jest demokratyczna,   komunizm ani troche nie ulecial z dusz obywateli. Z reszta co to za demokracja jak krajem rzadzi jedyna partia...Skorumpowani do przesady urzednicy, na kazdym kroku probuja wyciagnac od tursyty upragnione dolary. Kambodzanska wiza kosztuje 20 dolarow. Wraz z kazdym napotkanym sluzbista na "nomenslandzie" pojawiaja sie koljeno oplaty:

5$ -formularz wyjazdowy z Laosu
2$ -oplata za opuszczenie Laosu
1$ -badanie zdrowotne
3$ -usluga wystaweienia wizy
1$ -podbicie pieczatki

Juz przy pierwszej oplacie Kasia buntuje i prosi lokalnego aby ten poprosil celnika w innym okienku o ten swistek papieru, za ktory  zycza sobie 5 dolarow. Tu sie udaje. Kolejnych oplat nie udalo sie obejsc. Teraz juz wiemy jak to zrobic.

Budowa granicy Laos-Kambodza


Calodniowa podroz busem do Siem Reap jest nieustanna  obserwacja zza szyby zalanych kambodzanskich terenow. Przemierzamy przez ogromne rozlewiska wodne i gdybysmy nie wiedzieli ze te domy sa na palach, ktore przykryla woda, wygladaloby to mniej dramatycznie. 
codziennosc pory deszczowej



Najpopularniejszym miastem turystycznym jest Siem Reap, zaraz po nim stolica Phnom Phnen. Pomimo ze kambodzanie zapewniaja, ze ich kraj ma wiele pieknych miejsc do zobaczenia,  nie wychodzimy poza kanon i ograniczamy sie do wizyt jedynie  w wyzej wymienionych miejscowosciach.

Siem Reap to zdecydowanie jedno z tych azjatyckich miast, gdzie granica pomiedzy nedza a luksusem przeplata cale miasto. Mamy tu eksluzywne hotele, drogie restauracje, a po ulicach jezdza dobre samochody. Mamy tez dzieciaki biegajace za kazdym obcokrajowcem, sprzedajace drobne gadzety wolajace przy tym "one dolar", ubogie chatki, duzo smieci, krzyczacych tuk-tukarzy szukajacych zarobku i jeszcze raz wszechobecne dzieciaki. Tych dzieci jest naprawde duzo!
i kazde chce one dolar
Polska wodka, ktorej nie dostaniesz w Polsce sprzedawana w Kambodzy za amerykanskie dolary

mala ksiezniczka

stonoga ma wiecej nog niz sto

Oba te swiaty laczy jedno: gonitwa za dolarem! Dolar jest zdecydowanie tym co kochaja najbardziej. Wszystkie ceny podawane sa w dolarach, w marketach na bazarach ,w knajpach. Co ciekawe za dolara mozna tu wiele. Mozna zjesc obiad, pozyczyc rower, napic sie piwa, pojechac tuk tukiem, ponoc nawet nocleg bywa po dolara.  A maja takie ladne krajowe pieniadze:)

Razem z Cezarym wypozyczamy rowery i udajemy sie zobaczyc dume Kambodzanska czyli Swiatynie Angor Wat. Te swiatynie to jedyne co Kambodza posiada i co przynosi zysk (wstep kosztuje 40dolarow) Pomimo teoretyczniej koncowki pory deszczowej odnosimy wrazenie ze znajdujemy sie w aopogeum ulewnych deszczy i powodzi.  Byc moze nie jest to wymarzona pogoda, ale podczas zwiedzania wyciagamy pozytywne aspekty.

Swiatynie Angor to ruiny starodawnego miasta Angor,z ktorego pozostalo juz tylko to ,czego nie udalo sie wykrasc. Niemniej jednak ogrom tych budowli, misterne zdobienia, mangrowce oplatajace monumenty, wygladajace jakby chcialy zatrzymac je przy sobie, robia piorunujace wrazenie. Do tego deszcz, grzmoty, blyskawicie poteguja naturalistyczne wrazenia.

Jest to jedna z niewielu okazji, gdzie tereny te mozna zobaczyc bez ogluszajacego turystycznego charmidru. Tylko dzieciaki sa twarde i przy kazdym dotarciu do obiektu obskakuja jak muchy, z pakunkami pelnymi tanich pamiatek krzyczac "only one dolar". Nawet nie chcemy sobie wyobrazac jak to wyglada w sezonie turystycznym.

5 dni w Angorze uplywaja nam calkiem aktywnie. Jezdzimy rowerami, mokniemy , przeprawaimy sie przez zalane miasto. Z dnia na dzien przybiera wody az w koncu zostaje nam tylko jedna niezalana knajpa w ktorej sie zywimy. Cala starowka plywa. Sprzedawcy obkladaja swoje sklepy workami z piasku, butelkami, czymkolwiek sie da, probujac uchronic interes od zalewajacej wody.

 Mamy szczescie zlapac wschod slonca na Angor, co jest dla as nagroda  po tych deszczowych dniach.
potega natury-  Swiatynie Angor

to sa dopiero korzenie
ciagle pada...
japonski fajans
deszczowa pogoda
Lukasz z lewej usiadl, z prawej zepsul

wschod slonca na Angor i Cezarowe Hadeery
 
Aby uciszyc nasze sumienia kupujemy kilka posilkow dla dzieciakow i dajemy datek na budowe szkoly. chlopaki pomagaja wyciagnac zatopione auto. Udajemy sie na nocny bazar i znow
puszczamy pieniadz na sliczne pierdoly, kolejny raz oszukujac siebie , ze "to na prezenty". Cezary nabywa szale typu " drapaki-antyprzytulaki":)
Po zeksploatowaniu swiatyn kupujemy bilety na nocny bus i jedziemy do stolicy Phnom Phen.
Wszystko niby fajnie, tylko ze bus nie przyjezdza po nas o umowionej godzinie. Po interwencji ogarniamy kolejny transport. Chwila ulgi zostaje zaklocona faktem   braku  jednego z bagazy. Kasia podnosi alarm ..."nie ma mojego plecaka"!!!  Z zewnatrz twarda, w myslach wyrzuca z siebie milony przeklenstw. Analizujac beznadziejnosc sytuacji, zegna sie z calym podroznym zyciem bedacym w plecaku... 

 Jest juz po polncy i nie usmiecha sie nam wszystkim zostawac ani chwili dluzej w  Siem Reap. Szczesliwie plecak zostaje odnaleziony w innym busie i wraca do wlascicielki. Kasia zasypia na plecaku i postanawia pilnowac go jak przyslowiowego oka w glowie. Choc jak sie okazuje predzej mozna zgubic plecak niz oko z glowy. No wlasnie...jak mozna zgubic oko z glowy???

Zeby jednak adrenalina nie opadla tak szybko, kolo 3.00 w nocy w busie wysiada silnik i trzeba czekac na nastepny. Po tych przygodach zmeczeni dojezdzamy do Phnom Penh.

 Pomijajac standardy turystyczne , czyli muzeum wojny i pola smierci gdzie ogladamy te wszystkie okropienstwa, ktore pozstawila po sobie wojna, stolica zaskakuje nas bardzo pozytywnie. Odwiedzamy Muzeum Narodowe, w ktorrym znajdua sie glownie fragmenty Swiatyn Angkor, krecimy sie po uliczkach, idziemy na nocny bazar, ktory na noc jest zamykany:)

Jak codzien zajadamy sie pyszcznymi ajzatyckimi potrawami, ktore nie maja sobie rownych. Jednak w Phnom Penh nasze europejskie zoladki jednoglosniesnie podejmuje dcyzje
 "Czas na pizze". Wybieramy najlepszy model i palaszujemy prysmak  nad brzegiem rzeki Mekong. To chyba jedna z lepszych pizz jakie jedlismy:)

Tu konczy sie nasza przygoda z Kambodza. Po odwiedzeniu tego kraju mozemy powiedziec ,ze panstwo to  inntryguje, zaskakuje, odraza i wzrusza.  Nas  zaciekawila bardziej pod wzgledem kulturowym niz przyrodniczym.

 kupujemy bilet na lodz, ktora poplyniemy w samo serce  Delty Mekongu. Do nastepnego!


Phnok Phen

sen jest wazny

Sposob na " Hello myster tuk-tuk?"