sobota, 19 listopada 2011

Wietnam part 2

Delta Mekongu tak nas urzekla, ze zamiast kilku dni spedzilismy tam ponad tydzien. Na pozostala czesc Wietnamu zostalo nam zaledwie 9 dni. Do tego przespanie busa o czym wpsominalismy w poprzednim odcinku skrocilo ten czas do 8 dni.

Na szescie opcja otwartego biletu, z ktorego skorzystalismy uratowala nasze ogolne roztargnienie zyciowe i jedyne co musielismy ogarnac to przelozyc czas odjazdu o kilka godzin.

Paradokslanie jestesmy bardzo szczesliwi, bo ta druga opcja zaklada droge przez wydmy z ktorych poczatkowo z braku czasu zrezygnowalismy:)

Do Mui Ne miejscowosci znanej z rozleglych bialych i czerwonych wydm dojezdzamy w nocy, a juz nastepnego dnia o 13 mamy kolejny transport do Hoi An.

Na eksploracje tego miejsca, zwanego przez wietnamczykow "Sahara Wietnamu", zostaje nam zaledwie kilka godzin, tych bardzo porannych.

Postanawiamy wstac o 5 rano, zlapac wschod slonca i objechac okolice.

Dla Lukasza okazuje sie zbyt wielkim wyzwaniem wstanie o 5.00...Jak on sam twierdzi, ten czas jest najcenniejszy i zarezerwowany wylacznie na sen i nic nie jest wazniejsze od spania. To potwierdza teorie, iz prawdopodobnie Lukasz ma cos z laotanczyka. Kasia Wstaje o 5 i wyrusza na samotna eskapade rowerem.

Zamowione dzien wczesniej rowery nie czekaja przed hotelem. Probuje obudzic hotelowego, ale podobnie jak z obudzeniem Lukasza nie bardzo mi to idzie. Pozyczam wiec jedyny stojacy rower, prawdopodobnie owego hotelowego, bo wschod mi ucieka. Skoro spi nie potrzebuje tego roweru tak jak ja.

Pierwszym zaskoczeniem byl rybak, ktory zmagajac sie ze wzburzonymi falami usilowal dobic do brzegu. I nie byloby w tym nic dziwnego az do momentu w ktorym  doplynal na duzej, plastikowej niebieskiej...misce. Takiej jak sie owoce trzyma w kuchni tylko 20 razy wiekszej.

W tej wiosce wszyscy rybacy wyplywali w morze w ogromnych misach. Naprawde ciekawy styl.






Dalej, przez zadziwiajaco puste ulice (ani zywej duszy), docieram do wydm, ktore pomimo sasiedztwa z glowna droga, robia duze wrazenie. Znajduje boczna droge i jade dopoki, dopoty nie spada mi lancuch:) Naprawiam szkode i dojezdzam do duzych wydm. Strasznie korci mnie zeby sie na nie wdrapac, poskakac i sturlac na dol:)

W przyplywie ekspresyjnych skokow, gubie japonka, ale po chwili znajduje mase innych zgubionych japonek, takze wiem ze boso nie wroce:)

Jest piekna pogoda. Czerwone wydmy, na tle niebieskiego nieba,  przez padajace promienie sloneczne wydaja sie jeszcze bardziej czerwone. Krajobraz robi piorunujace wrazenie.

Czas mi ucieka, wiec wybieram droge na skroty i zawracam do domu. Na czerwonych ziemiach powstaja wciaz nowe hotele. W te piekne naturalne tereny, nadciagaja ogrome kopary rozkopujac wszystko, rownajac teren tym samym likwidujac wydmy...

Przez to ze lancuch spada mi jeszcze kilka razy, trace dosc duzo czasu na powtorne zakladanie go. Aby zdazyc na bus, pozostaje mi tylko zlapac stopa i to takiego z miejscem na rower. Po chwili zatrzymuja sie wietnamczycy, ktorzy zawoza mnie i rower prosto pod hotel. A mowia ze w Wietnamie autostop nie dziala:)

Budze Lukasza, ktory wyspany i szczesliwy jeszcze  przeciaga sie w lozku.  Po krotkim czasie siedzimy juz oboje w busie do Hoi An.
bez szans na pobudke

empty road



 lancuch tak czesto mu spadal ze az padl


Ze starego drzewa wyrasta nowe drzewko



produkcja hoteli



Marina

rybackie miseczki wersja drewniana

hop na wydme!



Przez klimatyzacje odkrecona na maxa, 14 godzinna podroz to jak jazda w chlodziarko-zamrazarce i do Hoi An dojezdzamy chorzy:(

Hoi An to miejscowosc przy plazy stanowiaca eksluzywny osrodek wypoczynkowy dla zamoznych azjatow. Ceny za nocleg w hotelu dochodza nawet do 250 euro. Resorty przygotowane sa w bardzo eleganckim stylu. Jest to miejsce z klasa.

Bus dowozi nas rowniez do jednego z dobrych hoteli, lecz w pzystepnych cenach za nocleg. Jako ze jestesmy wykonczeni podroza i klima ktora nas totalnie zalatwila, bez chwili zastanowienia bierzemy pokoj. Jak chorowac to przynajmniej w godnych warunkach.

Nastepneg dnia nie jest lepiej, ale probujemy oszukac chorobsko , ubieramy sie na cebulke, wsiadamy na rowery i jedziemy zobaczyc miasto. Miasteczko male, lecz ladne, szamka dobra, koktajle owocowe jak zawsze pyszne...Ciekawostka sa dla nas sklepy z butami. Wyglada to jak obuwniczy "lumpex". Na wystawie prezentowane sa przerozne buty, ale z kazdego modelu po jednym i w dodatku uzywane, albo juz takie naprawde bardzo zuzyte:) Chodzi o to, ze sprzedawczynie, a raczej szewcowe zbieraja takie buty, ukladaja na wsystawie i jesli komus sie spodoba model, one takie buty robia od podeszwy. I tak mozna bylo przyniesc starego buta, albo obrazek z gazety wymarzonego buta i pokazac za wzor, a wietnamka takiego buta zrobi:)

Zaspokoiwszy ciekawosc miasta wracamy sie kurowac. Nie cieszy nas fakt, ze nastepnego dnia znow musimy wsiasc do busa z ta przekleta klima...Obmyslalmy plan i przed koljenym tarnsportem zakupujemy gadzety czyli nozyczki i tasmie klejaca. Zaklejamy wszystkie dmuchawy w naszym obrebie i szczelsiwi jedziemy bez nadmiernych wiatrow:)

Sasiedzi kolo nas podlapuja patetnt z entuzjazmem. Prosza o tasme, rowniez oklejaja dmuchawy i dodatkowo radio, z ktorego wydobywaja sie piskliwe wietnamskie spiewy.





W Hue chorobsko dopada nas jeszcze bardziej i nie mamy sil juz na nic... Znajdujemy pokoj na ostatnim pietrze z ladnym widokiem, bo juz tylko to nam pozostalo i dwa dni lezymy w wyrze. Skoro jestesmy  w Azji to zakladamy, ze wykurujemy sie medycyna naturalna, ktora cieszy sie duzym powodzeniem w calej Azji. Kupujemy wszelkiego rodzjau masci z tugrysa, olejki ziolowe, robimy inhalacje, pijemy soki z cytryny i oczekujemy na cud:)

Zwiedzanie Hue z ostatniego pietra
Pozostaje nam ostatnia, dluga przeprawa do Hanoi, gdzie celem jest slynna Zatoka Ha Long. Znow zaklejamy tasma klime i nocnym busem jedziemy do stolicy.
Hanoi to duze miasto, dosc tloczne i pelne gwaru jak przystalo na stolice. Dochodzimy do siebie i idziemy na Spacer po ladnie oswietlonym jeziorze.

Przeciwnicy zorganizowanych wycieczek kupujemy dwu-dniowy rejs na Zatoke Ha Long. Krasowe formacje, a wszegolnosci ich ilosc, robia na nas duze wrazenie. Pomimo ze widzielismy juz wczesniej takie duze skalki, w tym miejscu jest ich naprawde duzo. Poznajemy mieszkanke Zatoki, ktrora prowadzi swoj wodny sklep i mieszka w domku na wodzie (ta sama z ktora Martyna Wojciechowska nakrecila jeden ze swoich odcinkow" Kobieta na krancu Swiata") ODwiedzamy jaskinie ogromnych rozmiarow. Jest jedna z ladniejszych jakie widzielismy.

POmimo, ze widoki piekne, rejs dobrze zorganizowany ze smiesznym przewodnikiem, walory estetyczne zostaja obnizone przez ilosc "Starszyzny" prezentujacej z duma swoje obwisle brzuchy...:/ Do tego marudza, ze malo jedzenia, ze malo picia i zamiast skupic sie na widokach robia zdjecia nielicznym mlodym laskom, ktore chca sie troche poopalac...Klimat nie jest przedni, ale znajdujemy miejscowke na rufie i rozskoszujemy sie pieknym zachodem slonca, a zaraz pozniej podziwiamy ksiezyc w pelni:)





















Pomimo ze trase od Sajgonu do Hanoi praktycznie przechorowalismy, Wietnam jest krajem do ktorego chetnie wrocimy. Ten kraj ciekawi i chyba kazdy znajdzie w nim cos dla siebie. KAsia jest zauroczona, Lukasz wiernie powtarza "ze jego ulubionym krajem jest wciaz Tajlandia", do ktorej wlasnie jedziemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz